piątek, 19 października 2012

3.


             Powoli podniosłam się ze zwalonego pnia drzewa, na którym siedziałam. Odeszłam kawałek w las – tak jak się spodziewałam, nikt nie zwrócił na to uwagi. Dobrze. Może to było głupie, ale potrzebowałam chwili swobody – nie spodziewałam się, że będę tak znużona tym wszystkim.
            Nieśpiesznie spacerowałam po wydeptanych dawno temu ścieżkach. Zmrok zapadł już jakiś czas temu, ale nie przeszkadzało mi to. W ciemności nie widać cieni.
            Snułam się niby duch między drzewami, pogrążona w rozmyślaniach i kontemplacji. Nawet nie zauważyłam, kiedy zawędrowałam w tę część, w którą rzadko kiedy kto się zapuszczał. Mówiono, że tam straszy. Kiedyś myślałam, że to bajki. Teraz? Nie byłam pewna. Prawdą było, że kilka osób zaginęło tam kiedyś w bliżej niesprecyzowanych okolicznościach – zanim drzewa zaanektowały tę powierzchnię, lata temu, znajdował się tam też mały cmentarzyk, dla samobójców i innych wyrzutków społeczeństwa. Mama zabrała mnie tam kiedyś w dzieciństwie – od tego momentu byłam zafascynowana tym reliktem przeszłości. Jako dziecko lubiłam tam przychodzić za dnia, przyglądać się rozsypującym się nagrobkom, gładzić rękoma zatarte niemal zupełnie napisy.
            Teraz jednak… skąpana w bladym księżycowym świetle okolica wyglądała zupełnie inaczej. Zmarszczyłam brwi, usiłując przywołać wspomnienia. Bezwiednie niemal podeszłam do grobów, chcąc im się przyjrzeć. W oddali coś zawyło, wiatr zaszeleścił gwałtownie krzakami. Wzdrygnęłam się – sceneria była niesamowita, niczym z wiersza Sylvii Plath, jednej z moich ulubionych poetek. Przestań, skarciłam się w duchu. Jesteś już dorosła, nie powinnaś się bać.
            Moją uwagę przyciągnął nagrobek znajdujący się, w porównaniu z pozostałymi, na uboczu. Zastanowiłam się. Byłam niemal pewna, że te kilkanaście lat temu go tutaj nie było. Podeszłam bliżej, by go dokładniej obejrzeć. Wiatr szalał coraz bardziej, szarpiąc moją białą sukienkę i przenikając ostrym chłodem. Musiałam wyglądać dziwnie w tym otoczeniu.
            Zmrużyłam oczy. Nagrobek wyglądał na nowy, ale i tak nie mogłam odczytać liter. Wodząc palcem po wgłębieniach w kamieniu, zdołałam w końcu odcyfrować napis. Aurora Gloth. Daty narodzin i śmierci wskazywały, że żyła tylko 21 lat. Zdjęło mnie nagłe współczucie dla tej dziewczyny. Zastanawiałam się, jaka była i dlaczego została pochowana właśnie tutaj? Pogrążona w rozmyślaniach, nie usłyszałam zbliżających się kroków – zresztą, może były one bezszelestne?
            - Co ty tu robisz? – nieprzyjazny męski głos wdarł się w moje rozmyślania. Drgnęłam gwałtownie, wystraszona. Oczywiście, przy tym ruchu potrąciłam wazon z kwiatami, stojący na grobie. Mój ruch spowodował, że przewrócił się i pękł. Cholera. Drżącymi palcami usiłowałam zebrać kwiaty i wyrzucić skorupy, starając się uniknąć wzroku mężczyzny, wpatrującego się we mnie nieprzyjemnie. Jak można było przewidzieć, skaleczyłam się przy tym. To stanowczo nie był mój szczęśliwy dzień.
Obcy przybysz zbliżył się do mnie kocim ruchem. Spodziewałam się wszystkiego – cóż, właściwie głównie tego, że mnie zaraz uderzy, na co wskazywałoby jego odpychające zachowanie – na pewno jednak nie tego, że delikatnie ujmie moją dłoń w swoje i zacznie badać ranę.
- To chyba nic poważnego – orzekł. Jego ton się zmienił, nie był już tak nieprzyjazny, przebijało w nim tylko lekkie zniecierpliwienie. – Postaraj się zatamować krwawienie.
Widząc, że bezradnie zastanawiam się, jak to zrobić, westchnął i podał mi chusteczkę. Owinęłam ją wokół dłoni i uniosłam na niego wzrok, po raz pierwszy mając okazję przyjrzeć mu się dokładniej.
To, co zobaczyłam, niemal zaparło mi dech w piersiach. Żaden mężczyzna nie powinien być tak… absurdalnie piękny. Ciemne włosy opadały wokół twarzy miękkimi falami, kształtne usta, przedtem zaciśnięte w wyrazie rozdrażnienia, teraz były pełne i zmysłowe. Rysy twarzy i szczupłe ciało były po prostu doskonałe. Gapiłam się bezwstydnie, dopóki nie otrzeźwiło mnie spojrzenie lodowatych, błękitnych oczu.
- Więc? – zapytał ponownie, ze zniecierpliwieniem. – Kim jesteś i co tu robisz?
- Ja… och! Nazywam się Rose. Rose White – jąkałam się niepewnie, nie umiejąc zebrać myśli.
- Rose – powtórzył z namysłem. Poczułam dreszcz, słysząc swoje imię w jego ustach. Brzmiał tak… dekadencko. Jego głos przywodził mi na myśl krem pomarańczowy oblany ciemną czekoladą. Mhm, rozkoszna, grzeszna przyjemność.
- Pamiętam – mruknął cicho, zaskakując mnie tym. Zmarszczyłam brwi. Znał mnie? Skąd? Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Na pewno zapamiętałabym takiego mężczyznę.
- Ja, hm… - zaczęłam nieśmiało, usiłując oderwać wzrok od idealnej sylwetki. – Chciałam się przejść. Właściwie, to zabłądziłam. To jest, znam tę okolicę, ale… zobaczyłam grób i pomyślałam…
Rumieniec wypłynął mi na policzki. Pięknie. Czy zawsze musiałam robić z siebie taką idiotkę, która nie potrafi poprawnie sformułować kilka zdań? Miałam ochotę głośno kląć.
Wzrok nieznajomego, jeszcze przed chwilą łagodny, znów stwardniał.
- Nie powinnaś była tu przychodzić – rzekł niechętnie. – Ja… mam na imię Dorian – dodał po chwili, z wahaniem.
Dorian? Lubiłam to imię. Pasowało do niego. Byłam jednak absolutnie pewna, że nie znam żadnego Doriana. A jednak… jakaś iskierka niepewności kazała mi w to wątpić. Pamiętałam, jak mama opowiadała mi, że takie wrażenie może wynikać z tego, że znaliśmy kogoś w poprzednim życiu. Uśmiechnęłam się do siebie na to wspomnienie. Nie wierzyłam w takie rzeczy.

1 komentarz:

  1. Ha, wiedziałam, że Rose spotka jakiegoś tajemniczego mężczyznę. Jestem ciekawa, kim on jest i czy jakoś połączą się losy jego i bohaterki. Poza tym wygląda niezwykle intrygująco i ma piękne imię. Ciekawe, co robił na cmentarzu o tak dziwnej porze.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń