Powoli
podniosłam się ze zwalonego pnia drzewa, na którym siedziałam. Odeszłam kawałek
w las – tak jak się spodziewałam, nikt nie zwrócił na to uwagi. Dobrze. Może to
było głupie, ale potrzebowałam chwili swobody – nie spodziewałam się, że będę
tak znużona tym wszystkim.
Nieśpiesznie spacerowałam po
wydeptanych dawno temu ścieżkach. Zmrok zapadł już jakiś czas temu, ale nie
przeszkadzało mi to. W ciemności nie widać cieni.
Snułam się niby duch między
drzewami, pogrążona w rozmyślaniach i kontemplacji. Nawet nie zauważyłam, kiedy
zawędrowałam w tę część, w którą rzadko kiedy kto się zapuszczał. Mówiono, że tam
straszy. Kiedyś myślałam, że to bajki. Teraz? Nie byłam pewna. Prawdą było, że
kilka osób zaginęło tam kiedyś w bliżej niesprecyzowanych okolicznościach –
zanim drzewa zaanektowały tę powierzchnię, lata temu, znajdował się tam też
mały cmentarzyk, dla samobójców i innych wyrzutków społeczeństwa. Mama zabrała
mnie tam kiedyś w dzieciństwie – od tego momentu byłam zafascynowana tym
reliktem przeszłości. Jako dziecko lubiłam tam przychodzić za dnia, przyglądać
się rozsypującym się nagrobkom, gładzić rękoma zatarte niemal zupełnie napisy.
Teraz jednak… skąpana w bladym
księżycowym świetle okolica wyglądała zupełnie inaczej. Zmarszczyłam brwi,
usiłując przywołać wspomnienia. Bezwiednie niemal podeszłam do grobów, chcąc im
się przyjrzeć. W oddali coś zawyło, wiatr zaszeleścił gwałtownie krzakami.
Wzdrygnęłam się – sceneria była niesamowita, niczym z wiersza Sylvii Plath,
jednej z moich ulubionych poetek. Przestań, skarciłam się w duchu. Jesteś już
dorosła, nie powinnaś się bać.
Moją uwagę przyciągnął nagrobek znajdujący
się, w porównaniu z pozostałymi, na uboczu. Zastanowiłam się. Byłam niemal
pewna, że te kilkanaście lat temu go tutaj nie było. Podeszłam bliżej, by go
dokładniej obejrzeć. Wiatr szalał coraz bardziej, szarpiąc moją białą sukienkę
i przenikając ostrym chłodem. Musiałam wyglądać dziwnie w tym otoczeniu.
Zmrużyłam oczy. Nagrobek wyglądał na
nowy, ale i tak nie mogłam odczytać liter. Wodząc palcem po wgłębieniach w
kamieniu, zdołałam w końcu odcyfrować napis. Aurora Gloth. Daty narodzin i
śmierci wskazywały, że żyła tylko 21 lat. Zdjęło mnie nagłe współczucie dla tej
dziewczyny. Zastanawiałam się, jaka była i dlaczego została pochowana właśnie
tutaj? Pogrążona w rozmyślaniach, nie usłyszałam zbliżających się kroków –
zresztą, może były one bezszelestne?
- Co ty tu robisz? – nieprzyjazny
męski głos wdarł się w moje rozmyślania. Drgnęłam gwałtownie, wystraszona.
Oczywiście, przy tym ruchu potrąciłam wazon z kwiatami, stojący na grobie. Mój
ruch spowodował, że przewrócił się i pękł. Cholera. Drżącymi palcami usiłowałam
zebrać kwiaty i wyrzucić skorupy, starając się uniknąć wzroku mężczyzny,
wpatrującego się we mnie nieprzyjemnie. Jak można było przewidzieć, skaleczyłam
się przy tym. To stanowczo nie był mój szczęśliwy dzień.
Obcy przybysz zbliżył się do mnie kocim ruchem. Spodziewałam się
wszystkiego – cóż, właściwie głównie tego, że mnie zaraz uderzy, na co
wskazywałoby jego odpychające zachowanie – na pewno jednak nie tego, że
delikatnie ujmie moją dłoń w swoje i zacznie badać ranę.
- To chyba nic poważnego – orzekł. Jego ton się zmienił, nie był już tak
nieprzyjazny, przebijało w nim tylko lekkie zniecierpliwienie. – Postaraj się
zatamować krwawienie.
Widząc, że bezradnie zastanawiam się, jak to zrobić, westchnął i podał mi
chusteczkę. Owinęłam ją wokół dłoni i uniosłam na niego wzrok, po raz pierwszy
mając okazję przyjrzeć mu się dokładniej.
To, co zobaczyłam, niemal zaparło mi dech w piersiach. Żaden mężczyzna
nie powinien być tak… absurdalnie piękny. Ciemne włosy opadały wokół twarzy
miękkimi falami, kształtne usta, przedtem zaciśnięte w wyrazie rozdrażnienia,
teraz były pełne i zmysłowe. Rysy twarzy i szczupłe ciało były po prostu
doskonałe. Gapiłam się bezwstydnie, dopóki nie otrzeźwiło mnie spojrzenie
lodowatych, błękitnych oczu.
- Więc? – zapytał ponownie, ze zniecierpliwieniem. – Kim jesteś i co tu
robisz?
- Ja… och! Nazywam się Rose. Rose White – jąkałam się niepewnie, nie
umiejąc zebrać myśli.
- Rose – powtórzył z namysłem. Poczułam dreszcz, słysząc swoje imię w
jego ustach. Brzmiał tak… dekadencko. Jego głos przywodził mi na myśl krem
pomarańczowy oblany ciemną czekoladą. Mhm, rozkoszna, grzeszna przyjemność.
- Pamiętam – mruknął cicho, zaskakując mnie tym. Zmarszczyłam brwi. Znał
mnie? Skąd? Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Na pewno
zapamiętałabym takiego mężczyznę.
- Ja, hm… - zaczęłam nieśmiało, usiłując oderwać wzrok od idealnej
sylwetki. – Chciałam się przejść. Właściwie, to zabłądziłam. To jest, znam tę
okolicę, ale… zobaczyłam grób i pomyślałam…
Rumieniec wypłynął mi na policzki. Pięknie. Czy zawsze musiałam robić z
siebie taką idiotkę, która nie potrafi poprawnie sformułować kilka zdań? Miałam
ochotę głośno kląć.
Wzrok nieznajomego, jeszcze przed chwilą łagodny, znów stwardniał.
- Nie powinnaś była tu przychodzić – rzekł niechętnie. – Ja… mam na imię
Dorian – dodał po chwili, z wahaniem.
Dorian? Lubiłam to imię. Pasowało do niego. Byłam jednak absolutnie
pewna, że nie znam żadnego Doriana. A jednak… jakaś iskierka niepewności kazała
mi w to wątpić. Pamiętałam, jak mama opowiadała mi, że takie wrażenie może
wynikać z tego, że znaliśmy kogoś w poprzednim życiu. Uśmiechnęłam się do
siebie na to wspomnienie. Nie wierzyłam w takie rzeczy.