środa, 10 października 2012

1.

Promienie słońca delikatnie tańczyły po mojej twarzy. Narastający blask był tak intensywny, że zdawał się niemal falować. Otworzyłam oczy, powoli wybudzając się ze snu. Rzuciłam szybkie spojrzenie na zabawny budzik w kształcie pingwina, stojący na nocnej szafce. Cholera, cholera! Znów o mało co się nie spóźniłam. Cóż, zaczynałam wierzyć w to, że jest to moja wrodzona cecha, co nie zmieniało faktu, że cierpiałam przez nią męki zakłopotania. Nie darowałabym sobie jednak, gdyby przydarzyło mi się to dzisiaj – babcia Alice nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym nie pojawiła się na jej urodzinach.

Jęknęłam, ponownie spoglądając na zegarek. Jeśli chciałam zdążyć, miałam tylko pół godziny na przygotowanie się do podróży. Pośpiesznie złapałam kilka przypadkowych sztuk odzieży, upychając je do walizki podróżnej i niecierpliwie odgarniając włosy, przy każdym ruchu spadające mi na twarz. Dawno powinnam je obciąć, pomyślałam ponuro, przechodząc do łazienki, by zrobić coś z niesforną fryzurą i wykonać resztę porannych czynności. W dzieciństwie nigdy jednak nie pozwalała mi na to mama – mówiła, że wyglądam z nimi jak Śnieżka.

Wykrzywiłam usta w grymasie, oglądając swoje odbicie w lustrze. Chorobliwie niemal blada cera, której odcień podkreślały delikatne fioletowe cienie pod niebieskimi oczami. Nos, na punkcie którego zawsze cierpiałam kompleksy, zbyt szerokie, czerwone usta. I wreszcie te czarne, nieuporządkowane włosy, zawsze dzikie i obojętne na dotknięcie szczotki czy grzebienia. Śnieżka? Raczej Kopciuszek.

Dawno przestałam się jednak łudzić, że znajdę księcia – moje życie koncentrowało się głównie na nauce i pracy. Nie miałam czasu ani ochoty na cokolwiek więcej. Jedynym mężczyzną, z którym utrzymywałam dobry kontakt, był mój ojciec, David. Co prawda, ostatnio rzadko się z nim widywałam – przeprowadził się z moją macochą, Emily, do Massachusetts, podczas gdy ja wolałam zostać w Maine. Kochałam tę okolicę, pełną zieleni i krystalicznego powietrza. Nie powiedziałam tacie o powodach mojej decyzji – chociaż byłam przekonana, że mnie kocha, nie lubił okazywać uczuć. Nie chciałam wydać mu się sentymentalna. Mimo to uroniłam kilka łez, kiedy wyjeżdżał. Czułam, jakby pękała jedna z ostatnich nici łączących mnie z dzieciństwem. Sporo zostało zerwanych już dawno, wraz ze śmiercią mamy – miałam wtedy zaledwie pięć lat.

Wtedy jednak byłam zbyt mała, żeby odczuć to jako stratę. Teraz, to co innego – musiałam radzić sobie sama, odszedł ostatni z bliskich mi ludzi. Zawsze byłam nieśmiała, zamknięta w sobie i niezdarna, z trudem nawiązywałam bliższe kontakty z ludźmi. Nic dziwnego, że pierwszą noc w samotności przepłakałam w poduszkę. Mój ponury nastrój potęgowała dodatkowo przygnębiająca, jesienna pogoda. Chciałam, żeby ktoś był przy mnie, by mnie pocieszyć, ale jednocześnie cieszyłam się, że tak nie jest. Płakać trzeba w spokoju. Tylko wtedy ma się z tego radość.

Teraz jednak, po raz pierwszy od dawna, żywiłam coś na kształt podekscytowania. Oczywiście, było to zupełnie irracjonalne – w moim życiu nie działo się nic ekscytującego, wyjazd do zapewne dość sympatycznego, ale nijakiego i nudnego miasteczka, w którym mieszkała babcia, miał być jedynie nieznacznym przełamaniem monotonii. Niemniej cieszyłam się. Po raz pierwszy od dawna czekały mnie prawdziwe wakacje.



Thornfield zmieniło się znacznie od czasu, gdy byłam tu po raz ostatni, jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Nie byłam pewna, czy mi się to podoba. Cywilizacja bezlitośnie wdzierała się w ten uroczy zakątek, miasto poszerzało rozbudowę, przybywało nowych, lśniących nowoczesnością budynków. Na szczęście część miasta, w której mieszkała babcia, wciąż była ostoją, ostatnim bastionem staroświeckiego uroku.

Z trudem udało mi się zaparkować mojego new bettle’a na niedużym podwórku. Uwielbiałam ten wóz, kupiłam go wkrótce po moich szesnastych urodzinach za długo oszczędzane pieniądze. Oczywiście, David tez się dołożył.

Złapałam się na tym, że coraz częściej myślę o ojcu „David”. Jakby od chwili, kiedy ożenił się z Emily, oddalił się ode mnie. Nie miałam nic przeciwko niej, właściwie, byłam wdzięczna za to małżeństwo, bo dało mi sporą swobodę. Cóż… może był to po prostu objaw dorastania.

Uśmiechnęłam się do siebie. Najwyższy czas, miałam już prawie dwadzieścia lat. Czasami miałam wrażenie, że o wiele mniej. Czasami zaś czułam się bezgranicznie zmęczona życiem.

- Rose! – babcia już zmierzała w moim kierunku. Pewnie wypatrzyła mnie przez okno na pięterku. Zawsze miała coś na kształt szóstego zmysłu co do nadchodzących gości. Jeszcze chwila i tonęłam w jej ramionach. – Kochanie, witaj w domu.

Babcia Alice nigdy nie przestała uważać tego miejsca za mój dom, mimo że wyprowadziłam się tak dawno. David – mój ojciec – zabrał mnie stąd zaraz po śmierci matki. Twierdził, że zbyt wiele rzeczy mu ją przypomina. Ale teraz - wróciłam.

- Marnie wyglądasz – stwierdziła krytycznie babcia, gdy już mnie uwolniła.

- Wow. Dzięki.

- Wiesz przecież, o co mi chodzi. Przepracowujesz się.

Bąknęłam coś pod nosem. Babcia nie dała się zwieść. Widziałam, że już szykuje się do wygłoszenia kazania. Na szczęście, zdążyłam jej w porę przerwać.

- Mogłabyś mi pokazać mój pokój? Chciałabym się rozpakować i przebrać przed przyjęciem.

Idąc po skrzypiących, drewnianych schodach, rozmyślałam nad jej słowami. Właściwie, miała rację. Ale nie rozumiała, że wynajdowanie sobie rozmaitych zajęć jest dla mnie sposobem ucieczki przed samotnością i irracjonalnym, absurdalnym lękiem, który mi towarzyszył. Przed czym? Sama nie wiem. Najgorszy jest lęk przed czymś, czego nie można nazwać. Na lęk bez imienia nie ma lekarstwa. Ale samotność ostatnio rzadko docierała do mnie w pędzie codzienności. Samotnym jest się tylko, gdy ma się na to czas. A w mojej biografii nie było miejsca na takie słabości.. Choć czasem żałowałam, że nie jest mi dane się nad sobą porozczulać. Cóż, tutaj też nie będę miała do tego okazji. Nawet babci nie chciałam okazywać tak intymnej części mej duszy.

Westchnęłam. Cóż, przynajmniej przez najbliższe kilka godzin nie będę miała czasu o tym myśleć.

3 komentarze:

  1. Trafiłam na twoje opowiadanie przypadkiem. I zakochałam się! Masz taką lekkość pisania, od razu wczułam się w bohaterkę, chociaż to dopiero pierwszy rozdział. Na co dzień czytuję opowiadania sportowe, ale tutaj będę chętnie zaglądała, żeby się wyciszyć. Piszesz tak kojąco. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczyna się naprawdę fascynująco. Czytając Twoje opowiadanie czuję się, jakby to była prawdziwa książka. Powinnaś zostać pisarką, masz wiele wspaniałych pomysłów i niesamowitą lekkość pisania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, piszesz na prawdę pięknie. Może powinnaś wydać książkę? Zastanów się nad tym poważnie

    OdpowiedzUsuń