poniedziałek, 15 października 2012

2.

    Przyjęcie urodzinowe babci, zgodnie z moimi oczekiwaniami, dłużyło się niemiłosiernie. Musiałam z grzeczną miną odpowiadać na niezliczone pytania starszych pań o moje życie i związki. W duchu jednak wywracałam oczami. Co prawda babcia ze względu na mnie zaprosiła też kilku przedstawicieli młodszego pokolenia, oględnie jednak mówiąc, nie byli oni zbyt pociągający. Miałam mieszane uczucia. Jej troska była miła, ale nie powinna starać się układać mi życia.
    Impreza trwała w najlepsze, kiedy moje – cóż, cierpienia („nie, pani Smith, nie mam chłopaka. Tak, pani Darrow, zaraz przyniosę pani ponczu”) – zostały przerwane. Uch, rychło w czas. Ponury nastrój zaczął już otulać moją duszę niby ciężka peleryna.
    Słysząc dzwonek, z radością wymigałam się od dalszej konwersacji pod pretekstem otworzenia drzwi.
    - Iris! – wykrzyknęłam ze zdumieniem na widok osoby, którą zobaczyłam w progu. – Co ty tu robisz? Byłam pewna, że dawno się wyprowadziłaś.
    Roześmiała się. Miała przy tym tyle uroku, że moje serce ścisnęło się boleśnie. Zawsze zazdrościłam jej urody. Przypominała mi trochę elfa, była tak eteryczna i wdzięczna. Masa gęstych, tak jasnych, że niemal białych włosów lała się kaskadą po jej ramionach i plecach, w błękitnych oczach błyskały radosne iskierki.
    - Wróciłam niedawno – wyjaśniła lakonicznie. – Można powiedzieć, że na wakacje, jak ty – dodała szybko.
    Cóż. Przetrawiłam informację. 
    - Wejdziesz? – zapytałam, marząc, by to zrobiła i wybawiła mnie choć na chwilę od zabawiania tego towarzystwa.
    Mrugnęła do mnie konspiracyjnie.
    - Myślę, że raczej oszczędzę sobie tej przyjemności – znów się roześmiała. – Przyszłam tylko zaprosić cię dziś wieczorem na ognisko. Będzie Eric, Ellie… no, i wszyscy inni.
    Ognisko? Pewnie było to lepsze, niż siedzenie tutaj… ale oznaczało też spotkanie z ludźmi, których nie widziałam od tak dawna. Byłam pewna, że będzie to bolesne. Tym bardziej, że nigdy nie byłam typem specjalnie towarzyskim – ludzie peszyli mnie, nigdy nie wiedziałam, jak się zachować, co powiedzieć, by wydać im się osobą, z którą chcieliby przebywać.
    - Gdzie i o której? – zapytałam niepewnie.
    - 21. Na polance w lesie. Pamiętasz, gdzie to jest, prawda?
    Czy pamiętałam? Wzdrygnęłam się. Nazywaliśmy go nawiedzonym lasem. Mógł być doskonałą scenerią horroru oraz inspiracją do wiersza o bezsensie, samotności i udręce życia. W dzieciństwie traktowałam go z mieszaniną fascynacji, nabożeństwa i przerażenia. Ten jeden raz, kiedy się w niego zagłębiliśmy…
    Nie, wolałam o tym teraz nie myśleć. Nie miałam pojęcia, co strzeliło do głowy Iris, czy komukolwiek, kto wpadł na ten pomysł, na urządzenie zabawy w takim miejscu.
- Przyjdę – powiedziałam, zaskakując samą siebie. Nie miałam pojęcia, dlaczego wypowiedziałam te słowa. Przeznaczenie? Duch przekory? Cóż, z perspektywy czasu miało się to okazać najgłupszą i najszczęśliwszą decyzją w moim życiu.
    Przed 21 wyślizgnęłam się niepostrzeżenie z domu. Oczywiście, mogłam powiedzieć babci, dokąd idę, nie chciałam jednak narażać się na wysłuchiwanie kolejnej porcji pytań i pouczeń. Uch, miałam już prawie dwadzieścia lat, a czułam się traktowana jak pięciolatka.
    Tak więc, oto byłam. Przyjrzałam się wszystkim zgromadzonym. Niewiele się zmienili. Ellie, ciemnowłosa, ciemnooka, roześmiana, Mike, który zawsze przypominał mi niedźwiadka – zwalisty i milczący, ale o złotym sercu, Eric, usiłujący poderwać wszystkie dziewczyny w okolicy… Kilka pozostałych osób pamiętałam słabo lub nie znałam wcale. I nie sądziłam, by miało się to zmienić – na pewno szybko stracą zainteresowanie bliższą znajomością, zniechęceni przez moją patologiczną nieśmiałość.
W zadumie sączyłam piwo. Nikt nie zwracał na mnie większej uwagi. No, może przez chwilę Ericem – najwyraźniej stwierdził, że po tylu latach mogłam zmienić się i okazać warta jego zainteresowania. Próżny trud. Szybko zniechęcił się i poszedł rozmawiać z innymi dziewczynami. Iris i Ellie paplały wesoło, Mike gdzieś poszedł…
    Cóż, pomyślałam z przebłyskiem humoru. Tutaj przynajmniej nikt nie uważał mnie za darmową siłę roboczą.

2 komentarze:

  1. Ciekawy rozdział, tylko krótki, a szkoda, bo piszesz bardzo wciągająco. Coś czuję, że na tym ognisku zdarzy się coś niezwykłego, coś co odmieni życie Rose. Iris wygląda na bardzo sympatyczną postać, już zdążyłam ją polubić.
    Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie się wciągnęłam w twoje opko, bardzo fajne jest. Trochę mi Zmierzch przypomina, nie że zrzynasz, ale też ma taki fajny klimacik.

    OdpowiedzUsuń