A jednak… skąd brał się ten nawiedzający mnie czasem lęk, patologiczny
niemal smutek, poczucie bezsensu? Miałam wrażenie, że są to resztki rozpaczy z
mojej przeszłości, której nie pamiętam. Wspomnienie to jednak szybko
wyślizgiwało się, niczym sen o spadających gwiazdach i migoczącym zmierzchu.
Głos nieznajomego – cóż, teraz już Doriana – przerwał moje rozmyślania.
- Odprowadzę cię – powiedział szorstko i złapał moją dłoń, jakby chcąc
mnie odciągnąć jak najdalej od tego miejsca. Zaskoczona, nie protestowałam. Nie
robiłabym tego zresztą w żadnym wypadku – jego dotyk był niczym wrażenie naładowanego
wstrząsu.
Nie odezwał się już do mnie. Ja też milczałam, nie wiedząc, co mogłabym
powiedzieć. Przemówił dopiero, kiedy znaleźliśmy się przed naszym obozowiskiem.
- Zostawię cię tutaj – oświadczył krótko. – Dobranoc, Rose… Rose White.
Przez chwilę wydawało mi się, że kiedy to mówił, w jego oczach błysnęło
rozbawienie. Może jednak to sobie wyobraziłam – tak jak wiele rzeczy ostatnimi
czasy. Byłam przewrażliwiona. Zbyt wiele brałam do siebie.
- Dobranoc – powiedziałam niepewnie. Może powinnam była go zaprosić do
dołączenia do nas… ale z jakiegoś powodu nie chciałam tego robić. Był moją
tajemnicą. Nie chciałam, żeby stał się atrakcją dla innych. Zresztą, nim miałam
okazję to zrobić – zniknął, tak niespodziewanie, jak się pojawił.
Następnego dnia obudziłam się z bólem głowy i gardła. Nic dziwnego,
biorąc pod uwagę, jak późno wróciłam – zabawa przeciągnęłam się do późnych
godzin nocnych, a nawet rannych. Co prawda, mogłam pójść do domu sama, ale Iris
protestowała gwałtownie, twierdząc, że nie puści mnie samej. Mimo delikatnego
wyglądu potrafiła być bardzo uparta. Zostałam więc, choć nie pociągało mnie to
zupełnie. Co prawda, nie było tak źle – zawsze miałam umiejętność odpływania we
własny świat. Zrobiłam tak i tym razem, obserwując resztę z lekkim uśmiechem.
Niechętnie zsunęłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Mechanicznie
wykonałam wszystkie czynności – rozczesałam włosy, opłukałam twarz, ubrałam
fioletową sukienkę – by po chwili przetrząsnąć pół domu w poszukiwaniu leków.
Babcia była pedantką, zawsze miała wszystko starannie poukładane. To ja nigdy
nie mogłam zapamiętać, gdzie co jest.
W końcu udało mi się uporać z całym bałaganem, jaki narobiłam. Zeszłam na
dół. Babcia spojrzała na mnie podejrzliwie, ale nic nie powiedziała. Cóż, choć
tyle zostało mi oszczędzone. Smętnie żułam tosta, kiedy dotarł do mnie jej
głos:
- Mam nadzieję, że pamiętasz, że dziś wybieramy się na przyjęcie z okazji
rocznicy założenia miasta?
Jęknęłam. Starałam się to zrobić w duszy, ale chyba nie do końca mi się
to udało, bo napotkałam surowe spojrzenie babci. Też mi wakacje. Z irytacją
pomyślałam o Thornfield. Po co te ciągłe przyjęcia? Powinni się zająć
obgadywaniem sąsiadów podczas wizyt w małych sklepikach, czy tym wszystkim, co
robi się w prowincjonalnych miasteczkach. Nie rozumiałam, do czego byłam na tej
imprezie niezbędna. Jedyne, o czym dzisiaj marzyłam, to zakopanie się po czubek
głowy pod pościelą i spędzenie tak całego dnia. Nie chciałam jednak robić
przykrości babci. Z ciężkim westchnieniem poszłam się przygotować.
Zabawa miała odbyć się w domu i
ogrodzie pani burmistrz Lang. To był miły gest z jej strony, udostępnić swoje
mieszkanie – pamiętałam jednak jeszcze z dzieciństwa, że zrobiłaby wszystko, by
dobrze wypaść przed innymi. Musiałam jednak przyznać, że dekoracje i
organizacja były naprawdę na poziomie. Szczególną uwagę wzbudziły we mnie
kwiaty – były tak piękne i różnorodne. Zarówno cięte, jak i w doniczkach, róże,
orchidee, stokrotki, tak wiele gatunków, że trudno było mi je wszystkie
rozpoznać, powodowały, że otoczenie wyglądało jak kwiatowe corso.
Przyszłyśmy trochę za wcześnie - babcia miała pomóc w przygotowaniach – więc miałam
czas, by ulokować się w oddalonym kącie, za wielkim bukietem wielobarwnych
dalii. Przy malutkim stoliku były tylko dwa miejsca – z ulgą powitałam fakt, że
to drugie, kiedy zaczęli napływać goście, zaczęła Iris. Wbrew moim
przypuszczeniom, udało jej się mnie rozbawić – jej anegdotki o zaproszonych
były tak zabawne, że musiałam w końcu się roześmiać. Zresztą, obserwowanie
wyrazów twarzy, jakie przybierała Priscilla Lang, witając gości, samo w sobie
mogło rozbawić do łez. Właśnie patrzyła na mężczyznę, z którym rozmawiała,
zapewne opowiadającego jakieś bzdury, jak na przystojnego faceta, który zaraz
zacznie się rozbierać. Ciężki przypadek menopauzy.
Mężczyzna, do tej pory zasłonięty
przez Priscillą i jedno z drzewek otaczających jej dom, odwrócił się tak, że
mogłam teraz zobaczyć jego profil. Drgnęłam gwałtownie. Złapałam Iris, niefrasobliwie
plotkującą z jakąś przyjaciółką, za ramię. Spojrzała na mnie zdziwiona. Wysiliłam
się na pozornie beztroski uśmiech.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, kim
jest ten facet – skinęłam głową w odpowiednim kierunku.
- O – powiedziała, zaskoczona. –
Byłam pewna, że wiesz. To przecież Dorian Howley.
- Ach. No tak… zapomniałam –
posłałam jej kolejny wymuszony uśmiech.
Howley. Rodzina
założycieli… i najbogatsza nie tylko w Thorfield, ale też sporej okolicy.
Przygryzłam wargi. Już wiedziałam, dlaczego wywoływał u mnie skojarzenia.
Zawahałam się, niepewna, czy przenieść się w jakiejś miejsce, gdzie będę mogła
pozostać niezauważona. Z jednej strony nie miałam specjalnej ochoty się z nim
widzieć, z drugiej dziwnie mnie pociągał.
Nim zdążyłam to przemyśleć, było za
późno na decyzję. Już mnie dostrzegł i zmierzał w moim kierunku.
Jak mogłaś przerwać w takim momencie?! Jestem niesamowicie ciekawa konfrontacji Rose i Doriana, ciekawe, jak się zachowają. Bardzo polubiłam Iris, jest niezwykle sympatyczna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i z niecierpliwością czekam na następny rozdział, oby był dłuższy.
Uprzejmie informuję, że Twój blog został przeniesiony do kolejki Demon. Mam nadzieję, że nie będzie to żadnym problemem.
OdpowiedzUsuń[ostry-dyzur.blogspot.com]