Nie wiedziałam, dlaczego się przy nim tak czuję. Kiedyś, w
dzieciństwie, doświadczyłam czegoś podobnego – spadłam wtedy z drzewa,
na które bezustannie się wspinałam, prosto na brzuch. To było to uczucie
– jakby nagle zabrakło powietrza do oddychania. Żar rozgrzewający krew,
prąd ożywiający każdą komórkę ciała. Miałam ochotę chwycić za szklankę z
wodą, ale wiedziałam, że jej chłód nie ostudzi gorąca płonącego we
wnętrzu.
Pochyliłam się nad stołem, udając, że nie zwracam na niego uwagi.
- Dzień dobry – przywitał mnie uprzejmie, chociaż miałam wrażenie, że w jego głosie dźwięczy nutka ironii.
Dźwięk jego głębokiego barytonu był, wbrew pozorom, tak nieoczekiwany,
że gwałtownie szarpnęłam głową. Ten ruch spowodował, że jego dłoń
zaplątała się w jedwabistej gładkości moich włosów. Przez chwilę trwałam
jak zaczarowana, później odważyłam się rzucić mu spojrzenie spod rzęs.
Moje powieki zatrzepotały jak skrzydła motyli. Wpatrywał się w moje
ciemne sploty… zafascynowany? To było elektryzujące. Już dawno nie
czułam takiej ciekawości, co zdarzy się dalej.
- Pachniesz jak angielski ogród w środku lata – powiedział cicho, głosem, od którego przebiegł mnie niekontrolowany dreszcz.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Cóż, jak zwykle. Przeklinając w duchu
swoją nieśmiałość i niezręczność, wyswobodziłam się z jego dotyku.
Odrzuciłam głowę do tyłu, włosy polały się ciemną kaskadą po ramionach.
Rychło wczas. Priscilla już dostrzegła, co się dzieje, i ruszyła w naszą
stronę. Ta kobieta potrafiła zachowywać się jak sęp krążący nad
padliną.
- Pani burmistrz – przywitałam ją. Rzuciła mi zimny
uśmiech, by po chwili, zwracając się do Doriana, przybrać olśniewający
wyraz twarzy.
- Ach, tu pan uciekł – zaszczebiotała. – To
takie dziwne, widzieć pana dobrowolnie rozmawiającego z kobietą.
Zaczynałam się już martwić, że jest z panem… coś nie tak.
-
Doprawdy? – rzucił z podejrzaną uprzejmością Dorian. Mimowolnie
uśmiechnęłam się do siebie, podczas gdy Priscilla kontynuowała swoje
wynurzenia.
- Zimny jak pustynna noc, tak o panu mówią! –
zrobiła efektowną pauzę, jednak gdy nie doczekała się zamierzonego
efektu, dodała, wyraźnie zawiedziona:
- Nie martwi to pana?
- Dlaczego miałoby martwić? – zdziwił się. – To przecież prawda.
Priscilla najwyraźniej zapomniała języka w gębie. Z przyjemnością obserwowałam efekt.
- Och… wie pan… - zaczęła.
- Widziałem, co miłość potrafi zrobić z człowiekiem, i nie mam ochoty
zmieniać swoich poglądów – przerwał jej chłodno, po czym, zwracając się
do mnie, powiedział z, o dziwo, niekłamaną uprzejmością:
- Przejdziemy się, Rose?
- Ja… Tak. Tak. – odpowiedziałam.
Przyglądałam
mu się ukradkiem, kiedy spacerowaliśmy. Właściwie rozumiałam
zainteresowanie Priscilli. Był taki… harmonijny. Przystojny,
perfekcyjnie elegancki. Surowe, piękne rysy. Rozświetlone oczy. Lekki
wiaterek targał mu włosy, a na twarzy pojawiły mu się zabójcze dołeczki.
Biła od niego silna, dominująca aura, tak, że zaczęłam się zastanawiać,
jak wszedł do domu bez wstrząsania jego fundamentami. Nigdy, w całym
swoim życiu, nie widziałam nikogo podobnego do niego.
Ani tak porażającego uśmiechu, jak ten, którym mnie obdarzył.
- Opowiedz mi coś o sobie, Rose – powiedział, przerywając mi moje rozmyślania.
- Och – byłam zaskoczona. – Mam wrażenie, że wiesz o mnie całkiem sporo.
-
Naprawdę? – odparł, a ja pomyślałam, że jego skłonność unikania
odpowiedzi jest irytujące. Kiedy jednak się uśmiechnął, zapomniałam o
tym natychmiast.
- Co chciałbyś wiedzieć? – zapytałam.
- Hm… - sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał. – Lubisz chodzić boso po deszczu?
Zaskoczona, wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami. Ze wszystkich możliwych pytań… Do diabła, co było w tym mężczyźnie?
- Tak. Tak, lubię – powiedziałam, kiedy już otrząsnęłam się ze zdziwienia.
-
To dziwne, że stąd wyjechałaś – skwitował z lekkim uśmiechem. –
Czułabyś się jak w raju. Od jakiegoś czasu pada niemal nieustannie.
Milczałam. Spuścił spojrzenie na moje wargi, sprawiając, że miałam ochotę je oblizać.
To było krępujące… ale w pewien sposób także podniecające.
- Więc, co właściwie dzisiaj świętujemy? – zapytałam, chcąc przerwać
milczenie. – Należysz do rodziny założycieli, na pewno wiesz, jak to
miasto powstało?
- Nie słyszałaś nigdy tej historii? – zdziwił się.
- Wyjechałam, kiedy byłam mała – wyjaśniłam. – Nie interesowałam się wtedy specjalnie takimi rzeczami.
Spojrzał na mnie z namysłem.
- Usiądź – wskazał pobliską ławkę. – Opowiem ci.